Kolejny dzień urlopowania się i kolejny pomysł na wycieczkę. Kiedy dziewczyny jechały do Bratysławy, Anuli utknęła w głowie nazwa „Lanckorona” więc nie pozostało mi nic innego jak je tam zabrać.
Z Pcimia do Lanckorony jest ok 35 km – tyle samo co z Krakowa. Pojechaliśmy bocznymi drogami – bo tak przyjemniej. Samochód zaparkowaliśmy na rynku i od razu poszliśmy w kierunku ruin zamku lanckorońskiego znajduącego się na Lanckorońskiej Górze 545m n.p.m., wybudowanego w połowie XIV w. przez Kazimierza Wielkiego. Zamek ten chronił drogę do Krakowa oraz strzegł granicy między Krakowem a Księstwem Oświęcimskim.
Wspinając się asfaltową drogą mijamy piękne chaty i słupek oznaczający, że przez Lanckoronę biegnie szlak Św. Jakuba ( Camino de Santiago) prowadzący do Santiago Compostela.
Droga prowadząca do zamku jest krótka ale bardzo stroma, więc mimo panującego chłodu mięśnie bardzo szybko się rozgrzały.
Na ruinach zamku jesteśmy dosłownie kilka minut. Nie ma tam nic, co przykułoby naszą uwagę na dłużej. Ostrym zejściem dochodzimy do rynku, gdzie robimy rundkę dookoła, podziwiamy architekturę i zapada decyzja, że wracamy do Pcimia przez Kalwarię Zebrzydowską.
W Kalwarii kolejna decyzja o pojechaniu do domu na skróty – przez góry. Chcę zabrać dziewczyny na obiad do Zgarody pod Halą Nie mamy mapy, GPS’a ani dostępu do internetu. Byłem tam raz w życiu i to bardzo dawno temu, ale spróbuję trafić. Dojeżdżamy do Koszarawy i pomysły jak jechać dalej wyczerpały się – więc jedziemy przed siebie – najwyżej jak się da! Dojeżdżamy do Przełęczy Klekociny 864 m n.p.m. Trochę tam kluczymy w poszukiwaniu Zagrody pod Halą, ale moja pamięć niestety nie zakodowała tych obrazów jakie mamy przed oczami. Pojawia się jedynie znak wyznaczający kierunek na Bacówkę „Zygmuntówkę”. Na przełęczy spotykamy pracujących drwali i kilka wydawałoby się ciekawy tras offroadowych. Po krótkiej naradzie z panami, wybieramy drogę, która ma nas doprowadzić do Zawoi. Dojeżdżając do centrum miasta zatrzymujemy się na długo wyczekiwany obiad w Restauracji Zawojanka. Na drzwiach do lokalu widnieje naklejka: „Miejsce przyjazne dzieciom” – wchodzimy bez zastanowienia. W środku okazuję się, że nie ma przewijaka, krzesełka dla dziecka…ale jest kącik z zabawkami – dla tych starszych dzieci, co już same siedzą i chodzą do toalety 😉
Do Pcimia docieramy już o zmroku, przejechaliśmy w sumie ponad 200 km.