Drugi dzień schodzi nam na pokonanie odcinka Kraków – Baks na Węgrzech. Tempo mamy trochę wolniejsze, niż pierwotnie zakładaliśmy, ale nasza trójka dzieci plus w czwarte w brzuchu domagają się częstszych przerw na siusiu, kupkę, piciu i jeść na zmianę. Ale nigdzie nam się nie spieszy, a podróżowanie z wybieganymi podczas postojów dziećmi jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż podróżowanie z takimi, które wciąż siedzą w aucie. Póki co jedziemy wyłącznie autostradą, nie kluczymy po bocznych drogach, ale chcemy możliwie mocno zbliżyć się do interesujących nas krajobrazów Serbii, Macedonii i Albanii.
Na Słowacji zatrzymujemy się jeszcze na obiad: obowiązkowy wyprażany syr z tatarską omaćką oraz na zupę czosnkową. Z karczmy dajemy znać do miejsca na Węgrzech, w której zarezerwowaliśmy sobie nocleg przez Booking.com, że dotrzemy później niż zakładaliśmy. Pomysł z rezerwacją okazał się strzałem w dziesiątkę zwłaszcza dla kierowców, którzy mieli na ten dzień wyznaczony cel, a nie trasę open end. Finalnie zajechaliśmy przed godziną 23, dzieci udało się przenieść z samochodów prosto do łóżek, a my racząc się zimnym węgierskim winem planowaliśmy na tarasie plan na kolejny dzień.
PIERWSZY NOCLEG W SERBII
Trzeci dzień kończymy w Serbii, niedaleko granicy z Macedonią. Zoja zasługuje na medal: jest bardzo cierpliwa, śpiewa nam piosenki z przedszkolnego repertuaru, niektóre z nich słyszymy po raz pierwszy, co oznacza, że niewątpliwie urlop nas do siebie zbliża od pierwszych kilometrów. Specjalnie na wyjazd kupiliśmy jej turystyczny stoliczek umożliwiający jej rysowanie i układanie puzzli podczas jazdy, ale ewidentnie nie jest nim zainteresowana. Wystarcza jej kilka książeczek, pluszowa owca, miś i kilka wyklejanek. Cieszymy się, że nie nadszedł jeszcze czas na wyświetlanie z tableta bajek, bo sporo czasu spędza też patrząc w okno i wykrzykując głośno zaobserwowane odkrycia.
Monotonię dzisiejszej jazdy autostradą przerywa pojawienie się kilkukilometrowego korka prowadzącego do granicy z Serbią. To ważne wydarzenie w życiu Zoi – nawet, jeśli sama nie będzie pamiętać, a to wielce możliwe- będzie o tym fakcie przypominała pierwsza w jej paszporcie pieczątka z przejścia granicznego. Sami pamiętamy, jaką frajdę sprawiało nam liczenie pieczątek w czasie, kiedy byliśmy dziećmi. Z sentymentem zaczęliśmy myśleć o sytuacji, w której się znaleźliśmy. Fakt, że sami dawno nie czekaliśmy na przekroczenie granicy sprawił, że czas przestał mieć dla nas znaczenie, a obserwowaliśmy jedynie to, co działo się dookoła nas. Wrażeń dostarczali nam islamscy pasażerowie pobliskich aut na niemieckich, holenderskich i francuskich tablicach rejestracyjnych. Otaczali nas samozwańczy kierujący ruchem, wskazując zamaszystymi ruchami kto na jaki pas może wjechać, wiszące w akrobatycznych pozycjach w oknach samochodów dzieci i żar bijący od asfaltu.
SERBIA Z NOCLEGIEM NA DZIKO
Oczekiwanie na przekroczenie granicy spowodowało, że nie dojechaliśmy do założonego miejsca. Jednak to chyba jest najpiękniejsze w naszym podróżowaniu: móc w każdej chwili zmienić plany i spać na dziko w miejscu, które najbardziej nam się spodoba. Zjechaliśmy więc z autostrady niedaleko miejscowości Nis w Serbii i zaczęliśmy wdrapywać się w górę tak długo, aż w tyle została nam ostatnia wioska, a naszym oczom ukazał się piękny widok zachodzącego słońca, górskich pastwisk i łańcucha gór w oddali. W kilka sekund podjęliśmy decyzję: tu dziś śpimy. Rozstawiliśmy namiot, stoliki i krzesła i w kilka chwil mieliśmy obozowisko jak z pocztówki. Obozowisko po kilku minutach przeobraziło się w spa pod gołym niebem. Czarny baniak z wodą, który wieźliśmy na dachu nagrzał się w słońcu na tyle, że po przyłączeniu elektrycznego węża zamienił się w ciepły prysznic. W ten sposób każdy z nas miał zapewnioną kąpiel pod gołym niebem w świetle zachodzącego słońca, a obserwatorami tego spektaklu były trawy i góry w oddali. Serbska bajka na dobranoc na żywo.