TLC Camp 2015 cz. II

29 maja 2015
Dzień drugi. 
Pierwsza noc w namiocie za nami. Nie pojawił się temat wygody spania, pojawił się natomiast temat temperatury jaka była w nocy. Chłodno było. Nie zmarzliśmy, choć przy porannych Polaków rozmowach okazywało się, że inni campowicze z zimna spać nie mogli. My mieliśmy siebie, kołdrę, koc i było ok. Zojka klasycznie obudziła się po 5:00, ale dziewczyny opuściły sypialnie jakoś po 6:00 i dały mi jeszcze pospać. 
Plan na dzień dzisiejszy zakładał przejechanie trasy turystycznej off road w oparciu o roadbooka. Długość trasy to ok 120 km.
 
 
Jak można zauważyć, przejeżdżaliśmy przez Pragę. Oboje byliśmy już w Pradze, więc nie zatrzymywaliśmy się w niej. Na Safari zresztą też się nie wybraliśmy.
 
Pojechaliśmy w trzy auta. Hillux, LJ i my naszą J95’ką. Milczący na prowadzeniu, Anula z roadbookiem na kolanach uczyła się go czytać i nawigować. Dzięki jej czujności i zdobyciu odpowiednich „kompetencji” wyłapała błąd prowadzącego, dzięki czemu nie było zbędnego błądzenia. W miłych okolicznościach przyrody, nie mogło zabraknąć czasu na małą czarną. Za co szczególne podziękowania dla milczącego.
 
 
 
 
 
 
Po przerwie ruszyliśmy dalej. Szutry to jakieś 94% trasy, w tym kopny piach, pola i łąki.
 
 
Jak tak człowiek jedzie, to w końcu musi się zatrzymać, powody są różne ale kiedyś i tak trzeba stanąć w miejscu. W naszym przypadku właśnie tak było – przyszedł czas na postój. Widok z parkingu  był na jezioro, ale po co uwieczniać krajobraz, jak można fotografować dziecko 😉 Przecież to spektakl jednego aktora, zwłaszcza, że pojawił się rekwizyt w postaci owcy – nowego przyjaciela podróży.
 

 

 

 
Kolejny, ostatni już przystanek był na campie. Wróciliśmy akurat w porze obiadowej, więc uruchomiliśmy grilla, zimne piwko i rodzinnie się relaksowaliśmy.
 

 

 

 
 
 
 

 

 
Pojechałem z milczącym do Zduńskiej Woli po gaz do kuchenki. Weszliśmy też do sklepu PSS Społem założonego w 1909r. Sklep wyglądał tak,  jakby zatrzymał się w czasie, może nie w 1909r. ale 1989r. W oko wpadł mi prażony ryż, który ja pamiętam z dzieciństwa. Później zachwycałem się jego mutacją w kształcie szyszki oblanej słodką mazią 🙂 Chwyciłem tę torebkę z ryżem, bo pomyślałem, że Zojka będzie miała radochę. Nie myliłem się, ryż był wszędzie.
 

 

 

 

No a kiedy już wszystko zostało zjedzone, należy pokazać, że nawet w buzi nic nie zostało….

 

 
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.