Podziwiając te wszystkie skarby WPN dotarliśmy nad jezioro Góreckie i na skrzyżowaniu szlaków skręcamy w lewo obierając kurs w stronę jeziora Łódzko-Dymaczewskiego. Po drodze mijamy miejsce odpoczynku i wracają w mig wspomnienia o naszym lutowym spacerze z maleńką Zojką. Dziś jesteśmy wysposażeni w gotowane warzywa i deser w słoiczku, wtedy, w mrozie karmiłam ją piersią pomiędzy jedną drzemką a drugą. No właśnie, bo fakt jest taki, że Zoja ma coraz większą potrzebę podziwiania świata, więc wychyla się z wózka, rozgląda na prawo i lewo, coraz szybciej niecierpliwi tą samą pozycją… Więc idziemy przez ten las, śpiewamy „Jadą, jadą misie, hej ho!”, ale szybko milkniemy słysząc stukot dzięcioła. Jesteśmy w końcu w Grabinie – obszarze ochrony ścisłej.
Po wyjściu z lasu i idąc w stronę wsi Górka weszliśmy w piękną aleję czereśniową. Pomyślałam, że warto wybrać się tutaj ponownie w czerwcu, kiedy zakwitnie. Idąc przez wieś wypatrywaliśmy szlaków, aż w końcu na jej końcu zobaczyliśmy niebieskie znaki kierujące nas w lewo, wzdłuż pola z kukurydzą. Piękna, słoneczna trasa! Pomimo października rozebraliśmy się do krótkich rękawów i nie spotykając przez cały czas ani żywej duszy szliśmy w kierunku jeziora. W tym miejscu do niebieskiego szlaku dołącza szlak czarny. Tutaj też zaczęła się nasza improwizacja wycieczkowa. Przy jeziorze skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy przed siebie. Trasa malowniczo ciągnęła się wzdłuż obszaru o nazwie Czapliniec – kiedyś miejsce gnizadowania czapli siwych, dziś niestety wyłącznie ich żerowania.
Nasza improwizowana trasa wiodła przez dawno nie uczęszczane drogi – efektem było zebranie kilku ogromnych kań. Początkowo zostawialiśmy przydrożne trofea nietknięte, ale po napotkaniu trzeciej, czy też czwartej okazałej sztuki zaczęliśmy je zbierać. I tak spacer przerodził się w kaniobranie.
W drodze powrotnej nasza mała turystka zaprotestowała i nie było takiej mocy, która by ją zatrzymała w wózku. Strajk nad strajki! Cóż było robić – tata Bedu na przemian trzymał Zojkę na rękach, niósł na barana, a nawet w chwycie „pod pachą”. Wszystko, po to, by Zoja dotrwała do samochodu. Udało się. Wróciliśmy cali, zdrowi i w nietkniętej konstrukcji psychicznej.