Od dawna chodzi mi po głowie pewien projekt biegowy, którego celem jest przebiegnięcie zielonego szlaku pieszego ze Szklarskiej Poręby do Wałbrzycha. Szlak ma długość ponad 100 km z przewyższeniami ponad 4 000 m. Szlak ten jest piątym co do długości szlakiem polskich Sudetów (jedenastym w polskich górach). Prowadzi skrajem Karkonoszy, przez Rudawy Janowickie, Góry Kamienne i Góry Wałbrzyskie. Żeby lepiej przygotować się do biegu i dobrze poznać szlak postanowiłem przejchać go na rowerze. Wiedziałem, że jest to szlak pieszy i mogą się z tym wiązać różne trudności jeśli chodzi o pokonanie go na rowerze i o tych trudnościach postaram się napisać poniżej.
Do udziału w „projekcie” zaprosiłem kilku kolegów. Z przyczyn logistyczno – pogodowych wystartowało nas finalnie dwóch: ja i Kuba. Jak wiecie od kilku tygodni w naszym kraju pada deszcz i pogoda raczej nie jest „majowa”. Niestety zapełnione kalendarze nie pozwalają też na dowolne przekładanie terminu wyjazdu i łaskawa pogoda postanowiła zrobić dla nas okno pogodowe w dniu, w którym pierwotnie zakładaliśmy jechać. Mimo to, deszcz towarzyszył nam od wyjazdu z Poznania aż do momentu, w którym wysiedliśmy na stacji kolejowej Szklarska Poręba Górna.
START W SZKLARSKIEJ PORĘBIE
Ze stacji kolejowej do miejsca startu szlaku przyjemnie pomknęliśmy w dół asfaltem i po kilkuset metrach i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia ruszyliśmy szlakiem zielonym w stronę Wałbrzycha. Obawialiśmy się mokrego podłoża, śliskich kamieni i sporej ilości błota po tak długich i intensywnych opadach, ale ku naszemu zaskoczeniu, w ogóle nie odczuliśmy trudności z tym związanych. No, może poza mokrymi korzeniami drzew, na których uskakiwały nam koła od rowerów i trzeba było czujnie przez nie przejeżdżać. Trasa wzdłuż rzeki Kamienna jest malownicza i bardzo kamienna. Sprawiało to spore trudności w pokonaniu jej jednośladem i myśląc o biegu wiedziałem też, że bardzo czujnie i ostrożnie trzeba będzie stawiać stopy, żeby na starcie nie nabawić się kontuzji.
Jadąc przed siebie dotarliśmy w okolice Wodospadu Szklarki, przy którym znajduje się kasa Parku Narodowego. I na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że z rowerami nas nie wpuszczą do Parku. Po chwili rozmowy ustaliłem jednak z Panią, że my na rowerach nie jeździmy a uprawiamy nową dyscyplinę sportową, która przywędrowała do nas zza wielkiej wody i nazywa się „Bike Walking”. No i zadziałało! Pani uznała, że w Parku jest zakaz jeżdżenia na rowerach ale nie ma zakazu prowadzenia roweru. Kupiliśmy bilet i grzecznie prowadząc rowery ruszylimy dalej po kamiennym dukcie. Trasa wymagała od nas ciągłego skupienia i dużej uwagi. Niektóre głazy nie dawały się pokonać bez schodzenia z roweru. Już po kilku kilometrach byliśmy dobrze wytrzęsieni i z utęsknieniem wypatrywaliśmy asfaltowej drogi, która dałaby nam chwilę wytchnienia. I zazwyczaj było tak, że jak pojawiał się upragniony asfalt, to nie zdążyliśmy sie nim zbytnio nacieszyć, bo szlak zaraz uciekał w bok w trudny technicznie teren.
W STRONĘ KARPACZA
Od początku optymistycznie zakładałem, że przejedziemy tę trasę w ok 10h. Ale moje założenia dość szybko zweryfikowałem, kiedy pokonanie (nie mylić z przejechaniem) 8km zajęło nam godzinę! Oczywiście kalkulując czas przejazdu opierałem to na moim biegowym doświadczniu. Raz pod górkę, raz z górki, tu podejdę, tu przyśpieszę i generalnie będzie ok. Pierwsze 10 km dało się mocno we znaki, ale dobre nastawienie nas nie opuszczało, bo przecież jak przez 10 km było pod górę, to zaraz będzie z górki. Nie było. W naszej pamięci z pewnością zostaną schody prowadzące do Zamku Chojnik…
Droga do Karpacza była bardzo trudna technicznie z uwagi na kamienie, głazy i korzenie. Podejścia były strome i miałem nieustanne wrażenie, że cały czas napieramy pod górę. Pokonanie ok 25 km ze Szklarskiej Poręby do Karpacza zajęło nam ok 5h! Usiedliśmy więc na piwie i raz jeszcze przekalkulowałem trasę w oparciu o nowe dane jakie udało mi się zebrać w trakcie tego dnia. Nie powiedziałem tego jeszcze Kubie, ale zmieniłem nasz cel na dzień dzisiejszy. Dotarcie do Wałbrzycha stało się nierealne biorąc po uwagę fakt, że jeszcze tego samego dnia musimy wrócić do Poznania.
OPUSZCZAMY KARKONOSZE
Od Kościoła Wang w Karpaczu stromy zjazd w dół sprawił, że przez moment poczuliśmy jak nadrabiamy stracony czas i jak szybko pokonujemy kilometry. Niestety szybkie metry w dół na poziomicach wiązały się po chwili z wolnymi metrami w górę. Opuściliśmy Karkonosze i wjechaliśmy w pasmo Rudaw Janowickich.
RUDAWY JANOWICKIE NA HORYZONCIE
Wraz ze zmianem pasma góskiego zmienił się charakter podłoża po którym jechaliśmy. Kamienne szlaki zamieniły sie w leśne ścieżki, którymi płynęły strumienie. Czuć było pod kołami nasiąknięcie gleby długimi opadami deszczu. Nie sprawiało to jednak większego problemu. Rudawy Janowickie znam dosyć dobrze, bo od wielu lat tam jeździłem ale mimo wszystko udało nam się zgubić przez moment szlak. Gdzieś się urwał, zabrakło oznakowania informującego o skręcie a droga polna prowadziła ewidentnie w dół…poźniej pojawił się asfalt, który również zadziałał jak magnes na naszą psychikę i zanim się zorientowaliśmy, że to zła droga zdążyliśmy pokonać kilkadziesią metrów w pionie w dół. Szybko wprowadziliśmy korektę i po chwili wróciliśmy na właściwy tor. Niestety od razu stanęliśmy przed kolejnym wzniesieniem. Na tyle stromym, że nie dało się jechać na rowerze. Wróciliśmy więc do naszej ulubionej dyscypliny tego dnia, czyli „Bike Walkingu”.
Jadąc przez Kolorowe Jeziorka opuścilismy Rudawy Janowickie i skierowaliśmy się do Marciszowa. Miasteczka, które znajduje się na naszym szlaku i w którym jest stacja kolejowa, z której możemy rozpocząć podróż powrotną. Przejechanie ok 70 km zajęło nam prawie 11h.
Patrząc na mapę do pokonania zostało drugie tyle. Przebieg szlaku zielonego w Karkonoszach został zmieniony w stosunku do tego, który przedstawia mapa-turystyczna.pl (choć mam wrażenie, że pisząc ten tekst wprowadzono już aktualizację), stąd jeśli ktoś się wybiera w tamtym kierunku, bez względu na to czy na rowerze czy pieszo powinien zwrócić na to uwagę.
META!
Bardzo fajna trasa 🙂
I rowerowa, i piesza!