Jest dziecko, jest chusta, jest i blog. Czego brakuje? Eko&organic;) A tak na serio, to cieszę się, że mogę podzielić się z Wami autentycznym, płynącym z potrzeby poznania, eksperymentem kulinarnym (choć nie tylko).
Zaczęło się od wyprawy za miasto na łąki i pola. Wystarczyło oddalić się 20km za Poznań, żeby zostawić auto, Zojkę zapakować w wózek i wyruszyć na spacer po zarośniętych i nieużywanych drogach. Ruszyłyśmy przez las, śpiewające ptaki oraz gra cieni i słońca, którą dało się zaobserwować pomiędzy drobnymi liśćmi, uśpiły moją Małą Gu. Wspaniale było tak iść w absolutnej ciszy, bez żywej duszy w pobliżu, obserwując spokojny sen Zojki i piękno natury. Brak makijażu, który w mieście ukryłam za ciemnymi okularami, nagle okazał się sprzyjający i piękny. Jakkolwiek pompatycznie to nie zabrzmi- czułam kontakt z przyrodą i Matką Ziemią. Pure nature. I wtedy przypomniały mi się słowa mojej szwagierki, zagorzałej weganki, że „najlepsze pokrzywy są w maju”. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że wzdłuż całej polnej drogi ciągnęły się chyba kilometry pokrzyw. Z zojkowej torby wygrzebałam siatkę i
zaczęłam obrywać pobocze:) Pamiętałam, że Lu mówiła, aby urywać pokrzywę około 10cm od góry- wtedy jest najświeższa, a tym samym najmłodsza i najsmaczniejsza część. Zrywając przypominałam sobie przepis na pyszną zupę z pokrzyw, czyli pokrzywiankę- jak ją sama nazwałam kierowana miłym sentymentem do tej nazwy, ale o tym może przy innej okazji usłyszycie:)
zaczęłam obrywać pobocze:) Pamiętałam, że Lu mówiła, aby urywać pokrzywę około 10cm od góry- wtedy jest najświeższa, a tym samym najmłodsza i najsmaczniejsza część. Zrywając przypominałam sobie przepis na pyszną zupę z pokrzyw, czyli pokrzywiankę- jak ją sama nazwałam kierowana miłym sentymentem do tej nazwy, ale o tym może przy innej okazji usłyszycie:)
Zbierając pokrzywy napotykałam kępki szczawiu. Dusza zielarki we mnie rosła, więc zbierałam i szczaw. Szelmowsko uśmiechnęłam się do siebie na widok babki, którą oczywiście zerwałam z myślą o okładach na zmęczone oczy. I ogarnęła mnie duma z nagle odkrytej w sobie nagle miłości do pożytecznych chwastów, które na moich, a raczej w moich oczach chwastami przestawały być. Obładowana siatkami z zielem, z postanowieniem pielęgnowania roli adeptki od ziół i traw, gotowa na przygotowanie swojej pierwszej pokrzywianki, pchając wózek ze śpiącą wciąż Zojką, wróciłam do auta.
Przepis na pokrzywiankę
Pokrzywy przepłukać pod wodą, następnie sparzyć wrzątkiem. Ja do tego użyłam zwykłej plastikowej miski do prania. Wrzątek powoduje, że pokrzywy nie „parzą”, więc potem można spokojnie ich dotykać. Umyte i sparzone pokrzywy poszatkować i gotować w garnku z posoloną wodą przez około 30 minut. Pod koniec gotowania dodać podsmażoną cebulkę i czosnek. Doprawić pieprzem i solą, jeśli jest taka potrzeba. Wszystko zmiksować, dodać śmietankę 18%. Podawać z tartym parmezanem i/lub orzeszkami piniowymi.
Voila!