Do Pcimia dotarłem z Adkiem i Marysią wczoraj wieczorem. Uskuteczniliśmy niewielką integrację i dzisiaj dojechały do nas moje dziewczyny. Na początek należało wypakować samochód, żeby nic w nim nie latało.
Skoro ma to być pierwszy offroad Zojki, to nie możeby zbytnio szaleć. Nie wiemy jak Mała to zniesie, jak jej będzie w ciasnym foteliku samochodowym itp. Anula również nigdy nie jeździła w terenie, więc jest to najlepsza okazja, żeby pod okiem wprawionego instruktora lekko skatowała nasz szamochód. Jestem pod dużym wrażeniem umiejętności Anuli. Bardzo dobrze radzi sobie na czarnym, ale to co pokazała w offie to prawdziwy majstersztyk! Myślę, że nie skręcając w prawo (jak nakazał pilot) tylko cisnąć przed siebie ile mocy pod maską pokazała, że za kierownicą nie ma z nią zartów. To pędzenie przed siebie w nieznanym nikomu terenie nie mogło się inaczej zakończyć jak właśnie tak:
Straty raczej niewielkie: odpadła listwa nadkola (która swoją drogą i tak wisiała już na włosku), dołożonych zostało kilka rys na plastikach i chyba tyle… Momentami smród był niemiłosierny i na moje oko było to sprzęgło, ale nasz przewodnik bez zająknięcia stwierdził, że to opony trące o kamienie a wyczuwalny smród – to zapach palonej na kamieniach gumy.
Po wycofaniu do wspomnianego wcześniej skrzyżowania pojechaliśmy leśnym duktem przez schronisko Na Kudłaczach na Suchą Polanę, która natomiast znajduje się na Przełęczy Suchej ok 710 m n.p.m., żeby tam urządzić zaplanowane ognisko z kiełbasami, oscypkami i piwem. Do domu znowu wróciliśmy po zmroku. Emocji było co niemiara! Auto oficjalnie zostało „przechrzczone”, dwa razy została użyta wyciągarka i generalnie było kozacko! Zoja na wybojach tradycyjnie usypiała.