Pierwszy offroad w Albanii i noc na przełęczy

14 lipca 2016
Z naszego kempingu w Macedonii do granicy z Albanią mamy kilkanaście kilometrów. Zbieramy się więc nieśpiesznie, zatrzymujemy się jeszcze na zakupy w sklepie po stronie macedońskiej i bez najmniejszych problemów przekraczamy granicę. Na granicy wymieniamy euro na leki po nie najgorszym kursie i zastanawiamy się jaki obrać kierunek.
Jeszcze w Polsce, przygotowując się do wyjazdu razem ze Zgoorasami przygotowaliśmy mapę Googla naszpikowaną szpilkami jak jeż. Wiedzieliśmy, że nie starczy nam czasu na odwiedzenie każdego punktu, ale dzięki dobremu przygotowaniu mogliśmy w każdym momencie podróży dotrzeć do ciekawego miejsca. Ustaliliśmy wspólnie, że teraz jedziemy na trasę Bedzia, który to zaznaczył na mapie drogę zainspirowany wpisem na jednym z for internetowych. Nie mieliśmy pojęcia co to za trasa, jak wygląda i czego się po niej spodziewać. Wiedzieliśmy jedynie, że jest to trasa off road.
 

PIERWSZY OFFROAD

Obraliśmy kierunek Moglicë w okręgu Korcza i ruszyliśmy przed siebie. W pewnym momencie dostrzegliśmy tablicę, która informowała, że droga do miejscowości Moglicë jest nieczynna. My jednak nie znamy języka albańskiego, więc nie przejęliśmy się zbytnio tą informacją do czasu…
W pewnym momencie jadąc już kilkanaście kilometrów doliną na środku drogi wyrósł znak zakazujący wjazdu i informujący o obecności policji. Zatrzymaliśmy się przed znakiem, żywej duszy dookoła nie ma i chwila konsternacji: jechać czy zawracać? Nie zdążyliśmy podjąć decyzji, gdy zza krzaka wyszedł pan policjant, uśmiechnął się do nas, zasalutował i zaprosił do dalszej jazdy dnem doliny.
Obecność policji w takim miejscu ma sens, ponieważ jest to jedyna droga dojazdowa, więc policja ma pełną kontrolę tego kto wjeżdża i wyjeżdża z doliny.

… WŁAŚNIE SIĘ ZACZĄŁ

Gdy już dotarliśmy do miejscowości Moglicë okazało się, że w Jeepie padła klimatyzacja. Kiepsko, bo na zewnątrz 36 stopni Celsjusza. Jednak na środku drogi, w taki skwar nie ma co się zatrzymywać na serwis, trzeba jechać dalej. Z asfaltowej drogi SH71 zjeżdżamy w stronę rzeki L. i Devollit, nad która przejeżdżamy kiepsko wyglądającym mostem. Nie wiemy jeszcze, że tuż za mostem rozpocznie się nasza off roadowa przygoda.
 
 
 
 
Kamiennymi serpentynami pniemy się coraz wyżej. W pewnym momencie zauważamy, że z Jeepa leci ciurkiem jakiś płyn. Podnosimy alarm i zatrzymujemy się na oględziny.
 

 

 
Winna okazuje się być klimatyzacja. Chwila ciepłego nawiewu sprawia, że wszystko wraca do normy. W końcu w Jeppie zapanował przyjemny chłód.
Cały czas, bardzo powoli wspinamy się coraz wyżej. Nie wiemy czy przejechanie trasy zajmie nam trzy godziny czy trzy dni. Ale nasz plan, to w końcu brak planu. Widoki zachwycają i właśnie po nie tu przyjechaliśmy. Warto było.
 

 

 

 

 

 
W końcu na naszej trasie pojawia się przeszkoda nr 1. Zatrzymujemy się, oglądamy ją, radzimy… Można ją górą objechać – tak wniosek po oględzinach. Zapinamy reduktory i objeżdżamy. Okazuje się, że objechanie przeszkody jest równe technicznie przejechaniu jej. Niedokładnie sprawdziliśmy teren. Ale nic to. Żadnych kłopotów nie było. Jedynie ta adrenalina, która dodaje kopa i pcha nas do przodu po więcej.
 

 

 
 

 

 

 

IM TRUDNIEJSZA TRASA TYM PIĘKNIEJSZE WIDOKI!

Generalnie nie robimy zdjęć, nie kręcimy filmów bo walczymy! Jeep pierwszy raz ze swoim nowym kierowcą i jego rodziną jest w takim terenie, na pokładach samochodów w sumie trójka dzieci i jedna ciężarna a za oknem oprócz pięknych widoków słychać tylko ryk silników samochodów, które walczą o każdy metr. Lekko nie było. Trasa technicznie trudna. W deszczowy dzień bardzo trudna/nieprzejezdna. Na początku tego dnia zakładaliśmy, że dojedziemy dzisiaj do połowy drogi i podejmiemy decyzję, czy kierujemy się na południe Albanii, czy kontynuujemy trasę off. Tego dnia niestety nie udało nam się dojechać do połowy trasy. Zatrzymujemy się na jeden z najpiękniejszych noclegów tego wyjazdu. Po środku niczego, gdzieś na przełęczy, na wysokości ok 1200m n.p.m., z niesamowitymi widokami na wschód i zachód…
 

 

 

 

 

 

 

 

 

MAGICZNA NOC NA PRZEŁĘCZY

Widoki są niesamowite! Napawamy się nimi długo i cieszymy się każdą chwilą w tym miejscu. Dzisiejszy dzień dał nam mocno w kość. Martwiliśmy się o dzieci, o ciężarną, o auta. Zapadła decyzja, że następnego dnia kierujemy się na wybrzeże, żeby w końcu znaleźć się nad Morzem Jońskim i najwyżej stamtąd będziemy organizować wyjazdy offroadowe.
 
Kolejny dzień dostarcza nam znowu wielu wrażeń, choć teren po którym jedziemy jest już o wile bardziej przyjazny i łatwiejszy w „obsłudze”. Jedziemy górami i napawamy się widokami.
 

 

Nagle, jadąc kolejną godzinę szutrami wjeżdżamy na piękny plac na środku wsi. Pięknie, uroczo i dziwnie, bo dociera do nas świadomość, że jesteśmy pośrodku niczego. Kilka domów, hotel i kawiarnia. W cieniu siedzą mężczyźni, rozmawiają, popijają dhallë i patrzą na nas jak na prawdziwą atrakcję turystyczną. Osoby jadące tą trasą, mogą wziąć pod uwagę nocleg w hotelu w Gjerbes. Właściciel mówi w języku angielskim.

 

 

 

 

 
Dojeżdżamy do miejscowości Poliçan, gdzie zatrzymujemy się w lokalnym barze na lunch. Następnie zaczynamy kierować się w stronę morza w okolice miasta Fier.
 
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • 1 Comment

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.