Są takie miejsca, które odwiedzaliśmy w przeszłości często, w których lubiliśmy bywać. Lecz wraz z pojawieniem się na świecie dzieci, z jakichś względów czasem przestajemy te miejsca odwiedzać. Nasze doświadczenie jest takie, że im szybciej po pojawieniu się dziecka my, dorośli wrócimy do starych przyzwyczajeń tym lepiej. Dlatego właśnie nasze dzieci od pierwszych miesięcy sypiają w
namiocie, jeżdżą samochodem po najdalszych zakątkach Europy (
Wyprawa do Albanii) i w nosidle lub wózku przemierzają
azjatyckie ulice. Chcemy robić z nimi wszystko, to, co robiliśmy wcześniej, bo, jak kiedyś napisałam:
Bo jeśli życie to podróż, jak mówi znany aforyzm, to dlaczego w tę podróż nie zabrać najważniejszych dla nas towarzyszy?” Po górach z dziećmi chodzimy, w schroniskach z pociechami bywamy, ale nigdy nie zostaliśmy na noc.
Z DZIEĆMI NA NOC DO SCHRONISKA
Gdy pewnego grudniowego dnia wróciłam z pracy czekała na mnie miła niespodzianka w postaci rezerwacji jednego z pokoi dla całej naszej rodziny w Samotni – przepięknym górskim schronisku. Nieposiadałam się ze szczęścia! Zoja za kilka dni ma skończyć cztery lata, Iga ma trzynaście miesięcy. To dobry moment, żeby zabrać je do schroniska na mini górskie wakacje.
Klimat w schronisku górskim jest specyficzny i myślę sobie, że trzeba lubić tę specyfikę: sale pełne ludzi i przywolenie, że stolika nigdy się nie ma na wyłączność. Trzeba mieć zgodę w sobie na brak gniazdek elektrycznych w pokojach, na kolejkę pod prysznic i mijanie się z obcymi ludźmi w ręcznikach na korytarzu. By mieć siłę i motywację, która pozwala wtaszczyć w górę dzieci, i bagaże to trzeba z sentymentem myśleć o nawoływaniu z kuchni: „Ruskie raz!”. Trzeba lubić widok butów górskich wystawianych przed drzwi pokoju, a wieczorami siedzieć na twardych, drewnianych krzesłach.
DO SAMOTNI Z DZIEĆMI
To wszystko jednak przestaje być uciążliwe gdy zdamy sobie sprawę z tego, co nam schroniskowy klimat daje wzamian, a zwłaszcza klimat schroniska tak kameralnego, drewnianego i starego w swoich tradycjach, jakim jest Samotnia w Karkonoszach.
W SCHRONISKU
W sali bufetowej znajduje się piec…naftowy, szafka pełna gier i puzzli, kredki i kolorwanki dla dzieci oraz stoliki. Ustawione blisko na tyle, by zawierać nowe znajomości, a oddalone od siebie na taką odległość, by sobie nie przeszkadzać. Druga sala, zdecydowanie większa, z pianinem i oknami wychodzącymi na kocioł Małego Stawu, wieczorem skąpana w delikatnym świetle lampek ustawionych na stołach jest idealnym miejscem spotkań. Osobowości, które przewijają się przez progi schroniska to ciekawi ludzie o różnych talentach: grania na gitarze, na pianinie, na harmonicjce. Dzięki takim ludziom właśnie, podczas gdy mróz rysował na małych szybkach tego zabytkowego schroniska artystyczne wzory, my śpiewaliśmy wspólnie z nieznajomymi zwrotki popularnych piosenek, a nasze dzieci tańczyły dookoła pianisty.
WEJŚCIE
Wejście do Samotni według znaków zaczynających się przy Świątyni Wang w Karpaczu powinno zająć 1,5 godziny. Od początku wzięliśmy na to jednak poprawkę, ponieważ była zima, śniegu wciąż przybywało, a z nami były dzieci, które miały wejść samodzielnie do schroniska.
Z zaprzyjaźnioną rodziną Staśków umówiliśmy się na niestrzeżonym parkingu w Karpaczu. Jak to czasem bywa: mieliśmy się spotkać wcześniej, spotkaliśmy się później niż ustaliliśmy. Szybkie powitanie przy samochodzie, kilkakrotne sprawdzanie, czy zabraliśmy wszystko, kilkakrotne dokładanie kubeczka, zapasowych rękawiczek, husteczek higienicznych, kocyka… i ruszyliśmy ulicą w stronę Świątyni Wang. Było już grubo po godzinie 14, kiedy mijaliśmy (już zamkniętą z powodu później pory) budkę z biletami do Karkonoskiego Parku Narodowego. Wraz z przekroczeniem linii lasu zaczął padać śnieg. Na początku delikatnie, wywołując uśmiechy na twarzach naszej wdrapującej się w górę ekipy, z czasem opad zaczął przeradzać się w prawdziwą zamieć śnieżną. Wraz z zamiecią przyszły ciężkie chmury, które spowodowały ogólną szarzyznę i ograniczone pole widzenia. Ten etap wędrówki był dla nas wszystkich najtrudniejszy i stanowił sprawdzian naszego hartu ducha, motywacji i przygotowania jednocześnie.
… W ŚNIEGU I POD WIATR
Największym utrudnieniem okazał się marsz „pod śnieg” – nie mieliśmy gogli i śnieg wpadał nam do oczu. My, dorośli, potrafiliśmy iść w górę z twarzą zwróconą w innym kierunku, niż kierunek marszu. Dla najmłodszych jednak taka forma podchodzenia w górę była zbyt trudna. Tu na ratunek przyszły sanki: Zoja usiadła na sankach odwrotnie do kierunku jazdy dzięki czemu śnieg nie wiał jej w oczy. Ten manewr wyzwolił w niej na nowo zew przygody i szybko zapomniała o szczypiących od mrozu policzkach. W rytm przedszkolnych dźwięków wchodziliśmy powoli do góry wiedząc, że do zmroku pozostało naprawdę niewiele czasu.
GDY NADCHODZI NOC
Iga była niesiona przeze mnie w nosidle, owinięta grubym kocem. Przed mokrym śniegiem i wilgocią uratował ją pokrowiec na plecak – pomysłowy tata Bedu przyszedł z nim na ratunek i Igunia, niczym w kokonie, przytulona do mnie drzemała całą drogę.
Kiedy wchodziliśmy do kotła Małego Stawu, w którym położona jest Samotnia, było już po godzinie 16, a dookoła było zupełnie ciemno. Gdy weszliśmy do sali głównej schroniska wyglądaliśmy jak trzy bałwany. Już sam widok czteroletniej Zoi wywołał aplauz, a gdy okazało się że pod pokrowcem jest ukryte jeszcze jedno dziecko, to od samych serdeczności innych turystów śnieg na nas zaczął odtajać.
SCHRONISKOWA CODZIENNOŚĆ
Samotnia to dla nas jedno z najpiękniejszych schronisk w polskich górach. Położone malowniczo, w kotle Małego Stawu, ukryte kilkadziesiąt metrów w dole za dużym schroniskiem – Strzechą Akademicką, stanowi cel wędrówek dla turystów z Karpacza lub przystanek w drodze na Śnieżkę. W szczycie seznów letniego i zimowego jest tu sporo turystów, choć głównie w ciągu dnia.
Po południu, gdy schronisko pustoszeje, my czujemy się jak domownicy. Ubrani w dresy, klapki, rozłożeni przy stole na którym odbywa się nieustanny labirynt pomiędzy jedzeniem, planszą do gry, butelką dziecięcą, telefonem i gazetą wyglądamy na tubylców tych okoliczności.
WEEKEND W SAMOTNI Z DZIEĆMI
Rankiem przesiadujemy tu od wczesnych godzin czekając, aż cała ekipa się zbierze. Mając za oknem widoki zarezerwowane dla pięciogwiazdkowych hoteli siedzimy w ciepłej małej sali na starych drewnianyh ławkach. Przeglądamy gazety, układamy z dziećmi puzzle, popijamy kawę naprzemian z herbatą. Jeździmy palecem po mapie, sprawdzamy prognozy i porównujemy informacje z innymi turystami. Planujemy tego dnia wycieczkę do czeskiego schroniska Luční bouda. Trasa wynosi niespełna 3,5 kilometra, mimo zawieruchy za oknem postanawamy spóbować. Ubrani jak na Biegun Północny, wyposażeni w nieodłączne termosy i przekąski, opatulamy dzieci wszystkim, co do opatulenia się nadaje i ruszamy. Pod wiatr, we mgle, brodząc po kostki w śniegu docieramy do Strzechy Akademickiej. Mamy potrzebę zrobienia tu postoju by się ogrzać i zastanowić do dalej. Kilometr zajął nam około godzinę, więc może czas zweryfikować plany? Okazuje się jednak, że schronisko jest w remoncie, nie ma możliwości wejścia do środka. Decydujemy, żeby iść w górę, w stronę czeskiej Boudy. Im dalej idziemy, tym mocniej wieje, odkąd wyszliśmy na otwartą przestrzeń nie ma gdzie się schronić. Dzieci wyglądają na takie, co już na własnych nogach dalej nie pójdą, ojcowie w roli saneczkarzy decydują, żeby zawrócić. Jest już po 13, a my musielibyśmy pokonać tą samą drogę wracając. Liczy się to, że jesteśmy na świeżym powietrzu, dzieciom pomysł z powrotem się spodobał.
ŚNIEŻNY RAJ
Pięcioletni Wojtek i czteroletnia Zoja najlepiej czują się przy schronisku: niczym na podwórku przed domem, goniąc się w śniegu, wspinając się do okien budynku, który momentami przysypany jest śniegiem po sam dach. Nigdy czegoś takiego nie widziały. Wpadają do sali kominkowej, jedzą ciepłą zupę i wypadają znów na zewnątrz. Mają sanki, mają śnieg, mają siebie. Wypieki na ich policzkach to mieszanka emocji i mrozu. A moment, w którym odkrywają, że sople można łamać i lizać z pewnością należeć będzie do ich najsilniejszych, zimowych dziecięcych wspomnień. Nigdzie w mieście, przynajmniej nie w tym roku, nie zapewnilibyśmy naszym dzieciom tylu atrakcji i skrajnych doznań: od złości na szczypiący mróz i wpadający do oczu śnieg po euforię z zamrożonych sopli i zasypanego śniegiem schroniska.
Zoja pierwszy raz w życiu widziała tyle śniegu. Do dziś pytana o najlepsze wakacje, wymienia ciągiem: Tajlandia, pod namiotami i śniegowe wakacje w górach. Wniosłabym dwa razy cięższy plecak żeby jeszcze raz posłuchać jej pisków szczęścia kiedy wdrapywała się po oblodzonej ścianie schroniska. Wszystko to, by sięgnąć okien.
KILKA SŁÓW O UBRANIACH
Największe wyzwanie w takim wyjeździe to odpowiednie ubranie się. Wyznajemy zasadę, że nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie. A ono zimą jest szczególnie ważne. Tu pierwsza złota zasada brzmi: warstwowo, czyli na cebulkę.
Sami stawiamy na materiały szybkoschnące, czyli ubieramy się w poliestry wszelkiej maści i szerokim łukiem omijamy bawełnę. Dzisiaj technologia daje nam takie możliwości, że bez wyglądania jak Pi i Sigma, jesteśmy ciepło ubrani. Na górską wędrówkę zimą zakładamy więc bieliznę merino, na to warstwę pośrednią (np. bluza z polaru) i na koniec warstwę wierzchnią. Ja upodobałam sobie softshellowy płaszcz Tatonka, a Bedu kurtkę Gore-Tex’ową. Do tego obowiązkowa czapka i ciepłe rękawice.
…O UBRANIACH DLA DZIECI
W przypadku dzieci sytuacja jest trochę inna. Przede wszystkim zależy to od wieku dzieci: im mniej są ruchliwe, tym inaczej niż my, dorośli, muszą być ubrane. To kolejna ważna zasada: nie możemy metody ubrania dziecka traktować jeden do jednego, jak w przypadku dorosłego. W związku z czym do ubioru każdego dziecka pochodzimy indywidualnie.
Na przykład Iga, która niewiele się rusza będąc cały czas w nosidle, musi być ubrana bardzo ciepło. W jej przypadku bawełna sprawdza się bardzo dobrze. Najważniejsze to ochronić ją od wiatru, który bardzo szybko wychładza.Tu z pomocą przychodzi nam poliestrowy pokrowiec na plecak, o którym pisałam wcześniej. Ważne w przypadku dziecka niesionego w nosidle zimą są jego stopy. Należy zwrócić szczególną uwagę na to, żeby dziecko miało ciepłe skarpety i nie miało zbyt ciasnych butów, ponieważ może to utrudnić krążenie krwi, czego następstwem będą odmrożenia.
Jeśli chodzi o Zojkę: tu sprawa już jest bardziej skomplikowana, bo trudno przewidzieć ile Zoja przejdzie sama, a ile przejedzie na sankach. Doświadcznie nasze pokazuje jednak, że Zoja jest dzieckiem ruchliwy i podczas ubierania jej na tego typu wędrówkę bierzemy to pod uwagę.
Zoja tak jak my jako pierwszą warstwę ma na sobie bieliznę termoaktywną, która ma jej zapewnić ciepło i komfort. Jej druga warstwa ubioru to bawełniane spodnie i bawełniana bluza. Trzecia warstwa to kurtka i spodnie narciarskie.
A CO Z BUTAMI DLA DZIECI?
U naszych dzieci zimą świetnie sprawdzają się buty Geox z membraną oraz SuperFit z Gore-Tex’em.A już teraz zapraszamy Was do lektury kolejnego posta, w którym zdradzamy co zabraliśmy ze sobą i jak przygotowaliśmy się do spędzenia mini wakacji w Samotni z naszymi dziećmi.
Dodam, że ten wyjazd obudził w nas apetyt na kolejne razy, więc może i Wy się jednak skusicie?
Kiedy wyruszacie do Samotni z dziećmi? I czy bierzecie ze sobą sanki?