Majówka z dzieckiem – Zagórze Śląskie

1 maja 2015

Gdzie: Góry Wałbrzyskie – Góry Sowie
Długość trasy: 21 km
Czas przejścia: 5h

 

Plan majówkowy prezentuje się następująco: Naszą bazą wypadową jest Wałbrzych, z którego będziemy wyruszać na jednodniowe wycieczki. Przed samym wyjazdem przygotowaliśmy listę tras i miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć i z tej listy będziemy wybierali odpowiednie miejsca w zależności od pogody, sił i chęci.
Na pierwszy ogień idzie Zagórze Śląskie. Podczas ostatniego pobytu w Wałbrzychu ta wieś pojawiła się na tapecie, więc w naturalny sposób została wpisana na listę „to do”. Kilka razy wędrowałem szlakiem niebieskim z Wałbrzycha do Zagórza, więc opierając się na doświadczeniu zabieramy wózek zamiast nosidła. Naszą wycieczkę rozpoczynamy w dzielnicy Wałbrzycha – Rusinowej. Samochód zostawiamy na parkingu i po kilku minutach marszu wychodzimy z zabudowań.
 

 

 

Prognoza pogody sugeruje nam, że powinniśmy zostać w domu, bo zleje nas na 100%. Ale zdecydowanie wolimy zaryzykować przemoczenie niż spędzić dzień w domu. Już na samym początku wędrówki pojawiają się pierwsze krople deszczu, ale tak szybko jak się pojawiają, tak szybko znikają. Anulka dzięki swojemu niezawodnemu ajfonowi na bieżąco kontroluje i koryguje prognozy.
Po kilkuset metrach marszu przez pola wchodzimy do lasu. Zauważam, że szlak prowadzi inaczej niż go zapamiętałem. Wydaje mi się, że został lekko wydłużony ale dzięki temu idzie się po nim suchą stopą. Przechodzimy przez Dokuczliwy Potok, który chyba miał wpływ na zmianę przebiegu szlaku i powoli zaczynamy się wspinać na Przełęcz Niedźwiedzią.

 

 

 
 

 

Trasa jest trudna jeżeli chodzi o prowadzenie wózka. Dzisiaj wiem, że kolejnym razem wybiorę nosidło. Wchodzimy na przełęcz, z której widać w bliskiej odległości…trzy maszty telekomunikacyjne w Podlesiu i Niedźwiedzicach. Na przełęczy ulokowana jest też kapliczka.
 

 

 

 
Mijamy Przełęcz Niedźwiedzią i kierujemy się w stronę najwyższego punktu w tym dniu – Klasztorszysko o wysokości 631m n.p.m. Schodzimy z polany i wchodzimy do lasu. Szlak prowadzi wąską ścieżką w górę, w kierunku skał. Żeby iść tą ścieżką, trzeba by nieść wózek.Uznajemy, że nie ma się co forsować aż nadto i obchodzimy szlak. 
 
 
Od tego momentu zaczynamy schodzić w stronę Zagórza Śl. Jest stromo. Bardzo stromo. Już w głowie układam plan, jak wracać, żeby nie wracać tą drogą, bo wiem, że zasapałbym się na amen. A przecież nie o to chodzi. Bardzo lubię pchać wózek po górzystym terenie, mam z tego fun i satysfakcję, ale są granice…
 

 

 
Docieramy w końcu do Zagórza. Plan mamy następujący: Wejść na Zamek Grodno, z zamku przejść do Wodniaka na piwo, przejść wiszącym mostem do Fregaty i wracać do domu. Kiedy wchodzimy w zabudowania i dochodzimy do ul. Głównej przed nami wyrasta masa samochodów, które są zaparkowane w każdym miejscu, gdzieniegdzie widać autokar – masakra! W sumie nie ma się co dziwić, jest majówka. W związku z obrazem jaki zastaliśmy weryfikujemy nasze plany. Nie wchodzimy na zamek, tylko idziemy na piwo do Wodniaka. Po dłuższym spacerze drogą asfaltową, po prawej stronie, przy ul. Wodnej wyrastają skały przylegające do samej drogi. Wzbudzają moje zainteresowanie, ponieważ są „obite” – fajnie. Dla ciekawskich topo. Poniżej Skała Przy Rzece.
 
 
Mijamy skałki, i słyszymy w oddali dudnienie. Im bliżej Jeziora Bystrzyckiego się znajdujemy, tym dźwięk jest coraz bardziej nieprzyjemny, coraz głośniejszy. Wiemy, że gdzieś jest jakaś impreza. Ale żeby tak głośno?! Niefajnie. Im bliżej jeziora, tym coraz więcej aut zaparkowanych przy i tak ciasnej drodze. Czasami musimy się zatrzymywać, schodzić na pobocze, żeby przepuścić jadące samochody. niefajnie. No i nagle zza drzew wyłania się „Wodniak”. Niestety nie ten, który mam w pamięci, lecz nowoczesny budynek (pewnie hotel z restauracją), na którego tarasie odbywa się ta głośna impreza. Wodzirej wygaduje jakieś głupoty przez mikrofon, zapowiada kolejne gwiazdy disco polo, które dzisiaj wystąpią no i w ogóle masakra jakaś. Biedni ci wędkarze, ci co mają domki letniskowe nad wodą, bo w tym dudnieniu to nie ma co mówić o odpoczynku. No ale nic to, człowiek nie wielbłąd i piwa się napić musi. Wchodzimy na wiszący most i zdziwienie. Przejście przez most płatne 2zł. Dla zasady nie płacimy. Właścicielem mostu jest ta sama osoba, która zbudowała nowy ośrodek i w którym jest ta słaba impreza. Co trzeba mieć w głowie, żeby pobierać myto za dostęp do własnej knajpy? Przecież gdyby wstęp nie był płatny kupilibyśmy pewnie dwa piwa, może jakąś zupę, frytki, rybę? No kurczę, nie mogę tego zrozumieć. Jestem zniesmaczony całokształtem tego co widzę i słyszę. Nie podoba mi się. Decydujemy, że w takim razie idziemy na piwo do Fregaty. Po kilkuset metrach widzimy, że Fregata jest jeszcze zamknięta. No i znowu zdziwienie. Przecież jest majówka, dużo ludzi i można by robić biznes, ale z jakiś powodów, ktoś restauracji nie otworzył – szkoda.
Nie pozostaje nam nic innego jak zawrócić i kierować się w stronę domu. Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów no i ciągła groźba przemoczenia. Po drodze mijaliśmy jakąś niewielką knajpeczkę naprzeciw Hotelu Borys i tam postanawiamy wypić upragniony złoty trunek. Na miejscu okazuje się, że to dobre miejsce, żeby Zoja zjadła obiad, my wobec tego zamawiamy frytki i chwilę odpoczywamy. Przed wyjściem Zoja zostaje przewinięta, zakładamy kurtki przeciwdeszczowe, pokrowiec na wózek i żółtym szlakiem ruszamy w kierunku Jedliny Zdrój. 
 
 
Wędrujemy drogą asfaltową. Jest górzyście ale ruch na drodze jest znikomy i mimo deszczy dobrze się idzie. Dochodzimy do Niedźwiedzic, w których mijamy XVIw. kościół pw. św. Mikołaja i stojący przy nim krzyż pokutny. Następnie dochodzimy do wsi Podlesie, z której polnymi drogami wracamy na szlak niebieski tuż przed Rusinową. Po ponad 5h znów jesteśmy przy aucie.

 

 
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.