Kuala Lumpur na weekend! Plan zwiedzania

14 marca 2017

Pomysł odwiedzenia Malezji w pierwszym momencie wydał nam się tak szalony i niedorzeczny, że po puszczeniu wodzy fantazji szybko wróciliśmy do rzeczywistości. Było to jeszcze w Polsce, kiedy planowaliśmy naszą miesięczną podróż po Tajlandii. Ale jak to z dobrymi pomysłami bywa: przychodzą niespodziewanie i zostają na dłużej. Tak też było z Malezją.

Z CHIANG MAI DO KUALA LUMPUR

 
Kończyliśmy akurat naszą przygodę z północną Tajlandią i mieliśmy opcję ruszenia 12 godzin pociągiem do Bangkoku lub… samolotem do Siem Rap w Kambodży lub do Kuala Lumpur w Malezji. Do dyspozycji mieliśmy pięć dni. Uznaliśmy, że najlepiej postawić na chill out i stare przyjaźnie! W Kuala Lumpur mieszkają znajomi z krakowskich czasów taty Bedu – nie mogliśmy przegapić okazji, żebyśmy poznali się wszyscy w tak egzotycznych okolicznościach przyrody i przygody! Decyzja była tym prostsza, że obywatele Polski wybierając się do Malezji nie potrzebują żadnych dodatkowych formalności: wiza wbijana jest do paszportu na przejściu granicznym.
 
Z Chiang Mai o ósmej rano wsiedliśmy w samolot linii Air Asia i po trzech godzinach byliśmy w Kuala Lumpur! Air Asia to tanie linie lotnicze, więc komfort lotu był po prostu ok. Najważniejsze, że nasze dzieci kolejny raz bezproblemowo zniosły czas w powietrzu: Zoja była zafascynowana widokiem z okna, a Iga po prostu przespała drogę. 
 

 

 

 

JAK PORUSZAĆ SIĘ PO KUALA LUMPUR?

 
Lotnisko od centrum miasta dzieli odległość około 50 km. Wydostać się można z niego na kilka sposobów: od droższych taksówek, przez trochę droższy szybki pociąg, po tańsze autobusy. 
Wybraliśmy tę ostatnią opcję: czasowo dłuższa o około 30 min od pociągu, za to o połowę tańsza. Bez problemu znaleźliśmy kasy i stanowiska, z których co 45 minut odjeżdża nowy, klimatyzowany autobus do centrum Kuala Lumpur. Skorzystaliśmy też z informacji turystycznej tuż przy wyjściu z lotniska – dostaliśmy tam sporo praktycznych informacji i pakiet przydatnych map.
 
Autobusem dojechaliśmy do komunikacyjnego serca miasta, czyli do Kuala Lumpur Sentral. Można tam zostawić bagaże i „na lekko” wybrać się na zwiedzanie centrum. Od słynnych Petronas Twin Towers dzieli nas stąd kilka stacji metra. Jeśli, jak my, macie bagaże wielkogabarytowe, na drugim piętrze znajdziecie przechowalnię bagażu z dużymi, pojemnymi szafkami. Koszt zostawienia bagażu to ok 40 zł/dzień. 
 

DARMOWE AUTOBUSY

W Kuala Lumpur kursują DARMOWE AUTOBUSY – jest to najtańszy sposób na przemieszczanie się po mieście. Trasa wiedzie przez najbardziej popularne turystycznie miejsca, więc można zaplanować sobie w ten sposób trasę po mieście wsiadając i wysiadając w punktach, które nas najbardziej interesują. Dokładnie informacje na temat darmowych autobusów przeczytać możecie tu.
 
Jest jeszcze drugi rodzaj turystycznego transportu- tym razem już płatny, ale też bardziej atrakcyjny dla turystów. To typowy, dwupoziomowy angielski autobus. Jazda na jego piętrze w piękny, słoneczny dzień to atrakcja sama w sobie. W jeden dzień można zwiedzić wszystkie atrakcje Kuala Lumpur. Więcej o trasie i cenach znajdziecie tu.
Poruszając się po mieście komunikacją publiczną warto pamiętać, żeby zawsze mieć w torbie szal/kocyk i dla siebie, i dla dzieci. W wagonikach jest niecałe 20 stopni, podczas, gdy na zewnątrz panuje upał, czyli jakieś 35 stopni Celsjusza. Przy tej różnicy temperatur nie trudno o przeziębienie. 
 

SPACEREM PO KUALA LUMPUR

 
Zdecydowanie należymy do grona chodziarzy. Lubimy chodzić dużo, chodzić wszędzie, a ta podróż uświadomiła nam, że także w 35 stopniowym upale. Nogi są najlepszym kompasem jeśli chodzi o szukanie architektonicznych perełek, społecznych ciekawostek czy najsmaczniejszych kąsków, także w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Jeden cały dzień, jaki spędziliśmy w Malezji przeznaczyliśmy na spacerowanie po Kuala Lumpur. Mimo, że na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nie sprzyja pieszym, to jednak centrum miasta jest bardzo kompaktowe i jego chińska, indyjska i muzułmańska część przenikają się i przechodzą jedna w drugą tak, że najlepiej widać te różnice właśnie z perspektywy nóg.
Naszymi typami w spacerze po Kuala Lumpur są bliźniacze wieże, dzielnica indyjska i po trosze także dzielnica chińska. 
 

PETRONAS TWIN TOWERS

Wybudowane w 1998 roku, 88 piętrowe pancerne bliźniacze wieże wznoszą się na wysokość 451,9 metrów. W środku znajduje się siedziba państwowej spółki gazowo-naftowej Petronas o raz kilku innych firm, a także ekskluzywna galeria handlowa Suria KLCC. Najwyżej, właściwie prosto z ulicy, można wjechać na 41 piętro, na wysokości którego znajduje się most, tzw. Skybridge, łączący obie wieże. Mimo, że to dopiero połowa budynków, to już te 170 metrów nad ziemią robi niesamowite wrażenie. Codziennie do rozdania jest około 1600 darmowych wejść na most, jednak aby je dostać trzeba odstać w kolejce przynajmniej dwie- trzy godziny z samego rana. Można też po prostu zapłacić za zobaczenie Kuala Lumpur ze słynnego Skybridge, jednak nie jest to tania atrakcja (bilet dorosły to około 80 zł, dziecięcy około 40 zł).Atrakcją w pobliżu Petronas Twon Towers jest też piękny, gęsty park, który daje schronienie przed palącym słońcem, a dzieciom pobliski plac zabaw z ogólnodostępnym basenem daje większą frajdę, niż dwie wieże razem wzięte 😉

 

 

 

LITTLE INDIA

Dzielnica indyjska to jedna z tych części miasta, które najlepiej zwiedzać na własnych nogach. Dotarcie tu spod bliźniaczych wież zajęło nam pół godziny spacerem.
Nie trzeba wcale patrzeć na mapę by domyślić się, że jest się na miejscu. Muzyka rodem z filmów Bollywood, zapachy kadzideł i kardamonu oraz liczne sklepy z kolorowymi sari wprowadzają nas w hinduski świat. Tu naprawdę można poczuć się jak w Indiach, bo nie tylko wspomniane zapachy i kolory, ale także ludzie, którzy nas mijają są ubrani w tradycyjne, indyjskie stroje. 
 
Bardzo nam zależało, żeby zjeść w hinduskiej knajpce i marzenie szybko przerodziło się w rzeczywistość. Oprócz samego jedzenia atrakcją samą w sobie był sposób podania, który determinował sposób jedzenia. Chodzi o to, że w indyjskich knajpkach dania serwowane są na liściach bananowca, tzw. banana leaf i zamiast sztućców używa się do jedzenia własnych rąk. Hindusi bardzo wprawnie nabierają w rękę ryż, dobierają do tego warzywa lub mięso i jeszcze to wszystko maczają w aromatycznym sosie formując palce w coś w rodzaju miseczki. Nam nie szło to aż tak sprawnie, bo na pomoc przyszedł pan z obsługi wręczając nam po łyżce. 
Stąd w każdej indyjskiej knajpce zawsze jest przynajmniej jedna umywalka. Tu ręce myje się niekoniecznie przed jedzeniem, za to już po nie omija tej czynności nikt. 
Ciekawostką jest to, że liście pełnią tu role talerzy – także po konsumpcji są przemywane i kolejny gość dostaje na nim swoje danie. 
 
Nie tylko jedzenie było dla nas nowym przeżyciem kulinarnym w Little India. Spacerując spotkaliśmy Hindusa, który na miejscu produkował sok z trzciny cukrowej. Średniej wielkości maszyna wyciskała z jednej gałęzi trzciny metodą „cold press” tak skutecznie, że po dwóch minutach pierwszy raz w życiu smakowaliśmy najprawdziwszego soku z trzciny cukrowej podanego w tradycyjny sposób, czyli w woreczku foliowym. Słodkie to było, że hej! 
 

 

 

 

 

 

CHINA TOWN

Do China Town dotarliśmy już wczesnym popołudniem. Wyruszając z Little India, przeszliśmy przez dzielnicę muzułmańską i nagle naszym oczom ukazała się słynna w całym Kuala Lumpur brama do jeszcze bardziej popularnej Petaling Street. 
Czerwone lampiony powiewające na wietrze nie pozostawiały wątpliwości: jesteśmy na miejscu. 
Petaling Street to ulica znana przede wszystkim z licznych straganów z podróbkami światowych marek, takich jak Gucci czy Prada. Stoiska dosłownie uginają się od torebek, butów i ubrań, a zapach unoszący się w powietrzu jest najlepszym dowodem na to, że te wszystkie ciuchy przyjechały do Malezji prosto z chińskich fabryk. Pokręciliśmy się w okolicy, zjedliśmy bardzo dobry obiad i ruszyliśmy w drogę powrotną, bo niebo zaszło ciemnymi, gęstymi chmurami. Takie gwałtowne zmiany pogody są tu ponoć na porządku dziennym.
 

 

 

BATU CAVES

 
13 kilometrów na północ od Kuala Lumpur znajdują się imponujące dla jaskinie, zwane Batu Caves. To kompleks hinduskich świątyń umieszczonych w skałach, do których prowadzi 272 stromych schodów. Najwyższy na świecie posąg Murugana (42,7 m), któremu jaskinie zostały dedykowane, stoi na straży tego świętego dla wyznawców Hinduizmu miejsca zachwycając niejednego turystę. 
 
Ale to dopiero początek. Wspinając się w górę czekamy na nagrodę za wysiłek w ten upiornie duszny dzień. Intuicja nas nie zawodzi: na górze czeka nagroda w postaci niecodziennej mieszanki religii z geologią! Olbrzymie stalaktyty zwisające po bokach, zapach kadzideł, latające nietoperze i mrugające świeczki, które przynieśli ze sobą pielgrzymi – to wszystko powoduje, że czujemy się jak w skalnej świątyni. Spacerując w środku zastanawiamy się, czy to co widzimy, to dzieło człowieka? Czytamy  jednak w przewodniku, że nie: to Hindusi ponad 100 lat temu odkrywając to miejsce uznali je za tak piękne, że aż boskie. To tu dzieją się rzeczy niezwykłe: skoro bogowie stworzyli taką niecodzienną świątynię, to mogą też dokonać innych cudów. To tłumaczy rzesze pielgrzymów, którzy wędrują tu tłumnie każdego dnia. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

CENTRA HANDLOWE

 
Nie ma weekendu w Malezji bez odwiedzenia centrum handlowego! Dowiedzieliśmy się, że to zjawisko nawet bardziej popularne niż w Polsce! Centra handlowe są ogromne, oferują atrakcje dla ciała i ducha, nakarmią, napoją i zajmą się dziećmi, a co najważniejsze: panuje tu przyjemny chłód. 
Można by się nie zachwycać drogeriami, delikatesami, optykami i dziesiątkami sklepów z ubraniami, ale obok dwóch miejsc nie mogliśmy przejść zupełnie obojętnie!
Pierwszy z nich to Baby SPA. Przynosisz niemowlaka, a oni go tam moczą w wannie, w bąbelkach i innych cudownych płynach. Jeśli wykupisz inny pakiet, to mogą dzidziusia wymasować, nasmarować oliwką, choć chyba bez peelingu… Nigdy w życiu nie widzieliśmy takiego cuda dla dziecka, więc ze zdziwieniem przyglądaliśmy się stojąc ordynarnie z nosami przy szybie owego SPA.
 
Nasze przejęcie rozproszył za moment inne miejsce, tym razem sklep z artykułami dla dzieci. I tu promo miesiąca, z wielkimi plakatami od wejścia witał nas najmniejszy wózek dziecięcy na świecie! Jest tak mały, że bez problemu zmieści się w kobiecej torebce! 
 
Być może powyższe tłumaczy fenomen centrum handlowych w Malezji? Bo czego chcieć więcej?! Dzieciątko oddane na masaż, wózek w przysłowiową kieszeń, i … w regały! 😉
 
 
 
NASI TU SĄ!!!
 
Ludzie, bez których nie byłoby naszej weekendowej przygody w Malezji. Uwielbiając podróżować uwielbiamy poznawać nowych ludzi: ich zwyczaje i kulturę. Ale czasem udaje nam się ułożyć trasę tak, żeby spotkać się ze starymi znajomymi. Tak było i tym razem: Petronas Towers były tylko pretekstem, żeby na ciut przedłużony weekend spotkać się z Repciami, zobaczyć jak żyje im się w Malezji, żeby posiedzieć do późnej nocy razem w basenie i pogadać o życiu, o tym co za nami, o tym na co czekamy, co będziemy robić i gdzie spotkamy się następnym razem. 
A Zoja była najszczęśliwsza, być może nawet szczęśliwsza niż przy słoniu i żyrafie, bo miała dwie koleżanki, dwa baseny, jedną trampolinę i niezliczoną ilość zabawek. Czego chcieć więcej?! 
Repcie, dziękujemy Wam za cudną gościnę raz jeszcze :-*
 
 
 
 
 
Do zobaczenia za chwilę w Tajlandii! Rajska wyspa wzywa!
 
 
 
 
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.