Kota Kinabalu- brama Borneo

17 sierpnia 2018
PAWEL Processed with VSCO with l4 preset
Kota Kinabalu brzmiało, wymawiane w naszym poznańskim mieszkaniu, bardzo egzotycznie. Kota-kina-balu. Jak zaklęcie. Nic w tym dziwnego- w końcu Borneo, położone prawie na końcu świata, choćby tylko z tego powodu może być magiczne i intrygujące. 

Borneo, które widzieliśmy oczyma wyobraźni niczym jedną wielką zieloną dżunglę, miało nas przywitać miastem. Wiedzieliśmy, że Kota Kinabalu to jedna z bram malezyjskiego Borneo: między innymi to tu lądują turyści, którzy zaczyna swoją przygodę na wyspie.  Nasze pierwsze widoki po lądowaniu to: mały samolot, małe lotnisko, stare budynki… Żadnych błyszczących szkieł i butików. Tak, to musi być miejsce, z którego startują miłośnicy przygód i natury.

3. sierpnia o godzinie 8 rano, po nocy spędzonej na lotnisku w Kuala Lumpur (lecieliśmy z tajskiego Chiang Mai), wylądowaliśmy w Kota Kinabalu. Pierwszym zdziwieniem była odprawa paszportowa… „Przecież mamy wizy malezyjskie w paszporcie z Kuala Lumpur”- myśleliśmy. Okazało się jednak, że malezyjskie Borneo, podzielone na Sabah (ze stolicą w Kota Kinabalu) oraz Sarawak (ze stolicą w Kuching) to państwo w państwie…  a przynajmniej z dwoma niezależnymi stanami z własną flagą, stolicą i świętem niepodległości. Wtedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że nie jesteśmy na Borneo, tylko…. w Sabah.

 

CO ROBIĆ W KOTA KINABALU?

 
Miasto, mimo, że głośne, raczej brudne i tłoczne, po chwili zaczeło nas czarować. Zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia… Jednak, jak wiele miejsc, Kota Kinabalu, zyskuje przy bliższym spotkaniu. Spacerując bez planu po mieście zaczynaliśmy odkrywać miejsca, które sprawiają, że coraz bardziej rozumiemy, że dobrze jest się zaklimatyzować w kulturze i klimacie Borneo przez dwa, trzy dni zanim wyruszy się dalej. Poznane atrakcje utwierdziły nas też w przekonaniu, że nie ma się dokąd spieszyć, bo pozornie niezbyt zadbane miasto z backpakerskimi hostelami, straganami na zatłoczonych targowiskach i knajpkami co kilka metrów, jest kryjówką rozmaitości. Trzeba tylko mieć cierpliwość do odkrywania fajnych miejsc lub wiedzieć gdzie szukać. Oto, co odkryliśmy i co polecilibyśmy każdemu, kto przyjechałby na kilka dni do Kota Kinabalu:
 

1. ATKINSON CLOCK 

Zegar niedaleko portu Jesselton jest jedną z kluczowych atrakcji Kota Kinabalu. Biała, drewniana, charakterystyczna wieża zegara datowana jest na 1905 rok. Zegar jest najstarszą konstrukcją w mieście; żadne inne budowle nie przetrwały bombardowania Aliantów w trakcie wojny. Skąd nazwa? Zegar został wzniesiony na pamiątkę po pierwszym oficerze zarządzającym okręgiem Kota Kinabalu- Atkinsonie właśnie, który zmarł na malarię w wieku 28 lat.

2. PUNKT WIDOKOWY NA WZGÓRZU (SIGNAL HILL OBSERVATORY) 

Zegar Atkinsona leży u podnóży właśnie tego wzgórza, nazywanego Signal Hill. Na szczycie wzgórza jest niewielki punkt widokowy, otwarty codziennie od ósmej rano do północy. Mieści się przy nim mała kawiarnia, tłumów raczej tu nie ma.

Widoki z góry są najlepsze, kiedy świeci słońce i jest duża przejrzystość powietrza, co jednak na Borneo, z uwagi na panującą tu wilgoć, należy do rzadkości. Niemniej jednak warto tu przyjść chociażby po to, żeby zapoznać się z topografią miasta.

My na wzgórze przyjechaliśmy z prosto z plaży taksówką, a schodziliśmy urokliwą ścieżką w dół. Ścieżkę na mapie znajdziecie pod nazwą Signal hill trail. Było to bardzo fajne doświadczenie, ponieważ był to przedsmak do późniejszej dżunglowej eskapady, a jednocześnie niezwykła niespodzianka od miasta w postaci mini dżungli w jej centrum. Polecamy!

3. TANJUNG ARU BEACH 

Pierwszy raz o tej plaży usłyszeliśmy jadąc pierwszego dnia z lotniska do hostelu. Nasz kierowca reklamował ją jako najlepsze miejsce do podziwiania zachodu słońca. Nie za bardzo ta informacja zrobiła na nas wrażenie, po pierwsze, że słońca i tego dnia, i w następne było niewiele, a poza tym oczyma wyobraźni zobaczyliśmy tłumy turystów.

Kiedy jednak spacerując po Kota Kinabalu w poszukiwaniu inspiracji nasze dzieci parę razy wyjęczały, że chcą na piasek i do wody. Wtedy postanowiliśmy wybrać się tam o prostu w ciągu dnia.  I rzeczywiście to bardzo fajna opcja na plażowanie w mieście. Plaża jest ustyłowana około 40 minut spacerem od centrum. Po drodze można podziwiać tradycyjne domy rybaków: drewniane, zbudowane na palach nad wodą. Można też bez problemu podjechać na samą plażę samochodem.

Plaża jest długa, szeroka, co jakiś czas ustawione są altanki, w których można schronić się przed słońcem.

4.  SEAFOOD MARKET

To nasz faworyt w Kota Kinabalu! Można tu zjeść wszystko, co w morzu żyje. Targ znajduje się tuż przy brzegu morza, a od wody dzielą go tylko stare drewniane rybackie łodzie. To nimi rybacy codziennie wypływają na głębokie wody by wrócić i już od godziny 17 serwować najprawdzisze przysmaki. Trudno wymienić wszystko, co znajduje się na stołach, ale przyglądanie się tym okazom i ich dotykanie było atrakcyjną lekcją nie tylko dla dzieci. Choć te niewątpliwie miały największy ubaw przy straganach zachęcane dodatkowo przez sprzedawców do wspólnej zabawy.

Jedzenie jest przygotowywane na naszych oczach, punktów/restauracji jest kilka: każda prowadzona przez sprawnie funkcjionującą rodzinę. Kobiety ważą ryby, mężczyźni gotują i smażą, starsze dzieci przyjmują zamówienia, a młodsze sprzątają. Jest kolorowo, gwarno, egzotycznie.

Wszystko, co tam jedliśmy, było naprawdę niezwykle smaczne, a ceny zachęcają do eksperymentowania. Za obiad dla naszej rodziny płaciliśmy średnio 60 złotych.

5. TUNKU ABDUL RAHMAN PARK

Czyli park narodowy złożony z małych wysepek: Gaya, Sapi, Manukan, Mamutik i Sulug. Każda przyciąga innymi walorami, niestety (dla nas) na każdej też jest sporo turystów, głównie z Chin. Na wszystkie z nich można przypłynąć w około 20 minut motorówką z Portu Jesselton. Jest to świetny pomysł na jednodniową wycieczkę, której główną atrakcją jest tzw. island hopping, czyli „przeskakiwanie po wyspach”. Warto poczytać przed kupnem biletów o tym, co każda z wysp oferuje i wybrać najlepszą opcję dla siebie. Na przykład Gaya jest największa i ma sporo opcji trekkingowych bo
przewyższenia na niej wynoszą 300 metrów. Mamutik z kolei jest najmniejsza (ma 300
metrów długości) i dzięki temu jest najbardziej kameralna, ale nie ma spektakularnych widoków.Opcję przeskakiwania po wyspach umożliwia wykupienie biletu jeszcze w porcie. Ceny biletów różną się w zależności od ilości odwiedzanych wysp. Zdecydowanie warto kupując bilet od razu wypożyczyć sprzęt do snorklowania. My wzięliśmy jeden komplet i mieliśmy naprawdę dużą frajdę z podglądania podwodnego życia. Dla chętnych mocniejszych wrażeń czekają też takie opcje jak sea walking, czyli chodzenie po dnie morza, parasailing czy narty wodne.Na naszą wycieczkę po wyspach wybraliśmy dwie: Sapi i Mamutik. 

Sapi zaskoczyło nas naprawdę dużą ilością ludzi. Było to mało komfortowe, na szczęście wyspa odwdzięczyła się pięknymi widokami pod wodą. Dzieci były wzniebowzięte dzięki ciepłej wodzie i sporą ilością innych dzieci, z którymi mogły się bawić.

Mamutik z kolei mile nas zaskoczył: to naprawdę niewielka wyspa z kameralnymi zakątkami. Morze dookoła nie jest atrakcyjnym kąskiem dla snorklowania, co pewnie odstrasza turystów, którzy wybierają lepszy w tym celu na pobliski Manukan. Po zatłoczonym Sapi, Mamutik był naprawdę dobrym wyborem i pozwolił nam kilka godzin relaksować się na plaży.

Na wyspach można spędzić cały dzień- łódki odbierające turystów przypływają na każdą z wysp co godzinę, a ostatnia łódź jest o 17.

Koszt wycieczki na dwie wyspy dla całej rodziny (dzieci od 3 roku życia też płacą za bilety) wyniósł niecałe 200 zł – łącznie z wypożyczeniem sprzętu do snorklowania.


GDZIE SPAĆ?

Dość szybko znaleźliśmy nocleg w hostelu Halo Hostel. Był w naszym budżecie (100 zł/ nocleg), miał skromne śniadanie w cenie (podróżując z dziećmi to bardzo komfortowa opcja na poranny głód) i mikro chuśtawkę ze zjeżdżalnią. Niestety szybko okazało się, że opcje noclegowe na Borneo w niczym nie przypominają standardów, jakie znamy z Tajlandii, gdzie za podobną cenę mieliśmy duży apartament z tarasem, codziennym sprzątaniem i lodówką. Borneo noclegowo rozpieszcza od ok 400 zł/noc wzwyż. Ktokolwiek się wybiera, powinien być na to przygotowany. 
 
Niemniej jednak Halo Hostel jest ma super przyjazną i pomocną obsługę, jest położony blisko kluczowych aktakcji w mieście oraz jest czysty ischludny, i ma klimatyzację! Aaa, i pralnie dookoła, o czym dowiedzieliśmy się po dwóch ręcznych praniach w mikro umywalce… W między czasie, po powrocie z rzeki Kinabatangan, spaliśmy też w innym hostelu- jednak, że mimo, że bardziej fancy i cool w swoim wystroju to jednak nastawianiem do klienta odstraszył nas skutecznie. Wróciliśmy do przyjaznego, skromnego Halo.
 
GDZIE ZJEŚĆ?
 
Po przyjeździe do hostelu spaliśmy do 13… Noc na lotnisku dała nam się we znaki, ale słońce wzywało do aktywności! Głodni wyruszyliśmy do polecanej przez blogerów z całego świata knajpki Kedai Kopi Yee Fung– znanej z fenomenalnej zupy o nazwie Laksa. Restauracyjka jest oddalona od Halo Hostel o około 15 minut spacerem. Jest to zdecydowanie pierwsza z naszych rekomendacji w Kota Kinakalu. Wróciliśmy tam dwukrotnie i ani razu nie zniechęciła nas długa kolejka oczekujących na stolik.

Smacznie można też zjeść na wieczornym Night Market położonym tuż przy brzegu morza, w pobliżu Seafood Market.

 

GDZIE KUPIĆ PAMIĄTKI?

Największy wybór i jednocześnie najbardziej wartościowe produkty można kupić na niedzielnym targowisku. Tzw. Sunday Market rozkłada się raz w tygodniu, w niedzielę właśnie, przy ulicy Gaya i swój początek ma przy bramie do Chinatown.

Od szóstej rano do około godziny 16 swoje towary wykładają drobni rzemieślnicy, handlarze chińskimi pamiątkami, sprzedawcy sarongów i innych kolorowych drobiazgów, które skutecznie przyciągają turystów.

Codziennie działa blisko portu tzw. Handicraft Market, zwany też targowiskiem filipińskim. Druga nazwa jest naszym zdaniem zdecydowanie bardziej trafna, ponieważ towary tam sprzedawane nie mają nic wspólnego z rękodziełem. Stoiska poustawiane są ciasno, każde sprzedaje podobny asortyment, na zakupy pamiętek w ostatniej chwili jak znalazł, ale nie oszukujmy się: żadne z tych rzeczy nie została wyprodukowane na Borneo…

 

DOKĄD DALEJ?

 

Wielkim walorem tego miasta jest jego bliskość do Parku Narodowego Kinabalu- punktu wypadowego na najwyższy szczyt Malezji (4101 m n.p.m.) oraz na trekkingi w dżungli otaczającej górę. Po dwóch dniach w Kota Kinabalu bez cienia wątpliwości, że to najlepszy plan na świecie, wyruszyliśmy w tym właśnie kierunku.

 

 

Tags from the story
, , ,
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.