Gdzie: Góry Bystrzyckie
Długość trasy: 22km
Czas przejścia: 6:30h
Plan na dzień dzisiejszy był w miarę prosty. Żółtym szlakiem dojść do Osmelakowej Doliny na pstrąga i wrócić przez najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich – Jagodną 977 m n.p.m. Ruszyliśmy po śniadaniu i już wiadomo było, że pogoda nas rozpieszczać nie będzie.
Choć zapowiadało się groźnie, to po wejściu w las mgła jakby się rozpłynęła. Okazało się, że wita nas strome i trudne technicznie podejście. Trudne technicznie z uwagi na wózek a nie na warunki piesze. Nie obyło się bez zmiany kierunku jazdy – dużymi kołami do góry i pomocy Anuli.
Na szczęście po wejściu na górę czekała na nas ławka, ze stolikiem, zimne piwko w plecaku i ciekawy napis ułożony z kamieni: „ISEEFIREINSIDETHEMOUNTAINS” Chwilę zajęło nam jego rozszyfrowanie. A radość jaka nas ogarnęła kiedy złamaliśmy ten kod będzie nam towarzyszyła jeszcze wiele miesięcy później. Zza chmur wyłoniło się Słońce i od razu zrobiło się przyjemniej…
Po jakże miłej przerwie zebraliśmy się w dalszą drogę. Mapa informowała nas, że do schroniska Jagodna mamy jeszcze jakieś 2h drogi. Szlak żółty, którym wędrowaliśmy jest również zielonym szlakiem rowerowym. Przyznam, że niejedną drogę leśną i niejeden szlak w górach już zszedłem, ale takiego stanu leśnych duktów życzę wszystkim nadleśnictwom – wózek sam jechał!
Pogoda znowu zaczęła się psuć i mimo, że doszliśmy już do schroniska postanowiliśmy je ominąć i iść dalej w stronę Spalonej i Osmelakowej Doliny. W Spalonej i jej bliskiej okolicy spędziłem dużo czasu jako dzieciak, więc dzisiejsze pojawienie się tam to była prawdziwa podróż sentymentalna. Patrząc na zabudowania jakie mijaliśmy pomyślałem, że ilość czasu jaka minęła od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu nijak się ma do historii jakie mają do opowiedzenia tamtejsze domy…
W Osmelakowej Dolinie zasiedliśmy nad stawem i czekaliśmy, żeby usmażył się złowiony przed chwilą pstrąg. Anulka z głodu nie wytrzymała i zaczęła pałaszować przygotowane wcześniej kanapki. Ja nie wytrzymałem z pragnienia i zacząłem pić piwo.
Ponieważ nad stawem nie było możliwości się zagrzać, nie mówiąc już o nakarmieniu Zoi więc w te pędy ruszyliśmy w drogę powrotną zatrzymując się w schronisku. Przewinęliśmy Zojkę, Anula ją nakarmiła ja wypiłem smacznego Opata i szlakiem niebieskim rozpoczęliśmy drogę powrotną. Od tej pory aż do samego końca pogoda nie była dla nas łaskawa. Było mgliście, zimno i wilgotno. Ale żwawym krokiem szliśmy przed siebie, żeby wprowadzić Zojkę na jej najwyższy w życiu szczyt!
Z Jagodnej zaczęliśmy schodzić w dół do naszej bazy wypadowej. Doszliśmy do „miejsca startu”, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i zeszliśmy do chaty. Tego dnia uświadomiliśmy sobie również, że elektroniczna niania jednak by się nam przydała… Wieczorem przy naszej chacie zorganizowane było ognisko, na które nie mogliśmy pójść, bo co mielibyśmy zrobić z Zojką w tym czasie. Po powrocie od razu kupiliśmy odpowiedni sprzęt, który daje radę w najcięższych warunkach 😉