Gdańsk na jeden dzień

17 listopada 2014
To, co zaplanowaliśmy dzień wcześniej zaczęliśmy wcielać w życie. Pogoda znowu nas nie rozpieszcza. Miało być morsowanie, ale mors wymiękł – stwierdziłem, że jestem permanentnie przemarznięty, więc nie mam mocy na morskie kąpiele – mimo, że zimowa kąpiel w morzu marzy mi się od zeszłego sezonu.
Zbieramy się rano i ruszamy na południowe przedmieścia Gdyni, celem zakupienia plastikowej listwy do samochodu, która ucierpiała podczas naszego offroadowania. Zajmuje nam to ok 2 h. Później przenosimy się do Gdańska, na Stare Miasto. Dawno tam nie byliśmy – z Zojką w ogóle.
Samochód parkujemy przy Targu Węglowym i wchodzimy do starej części miasta przez Złotą Bramę – w tle widać już Ratusz.
 

GDAŃSK

Zwiedzanie Gdańska w poniedziałkowe przedpołudnie to czysta przyjemność. Wędrujemy tak sobie nieśpiesznie szukając odpowiedniego miejsca na kawę, piwo, przewinięcie dzieci, nakarmienie ich. Trafiamy do Pikawy, gdzie nie mogę się oprzeć lunchowi dnia i zamawiam tureckie szaszłyki. Dziewczyny warzywne placki, kawę oraz na deser naleśniki z czekoladą belgijską i wiśniami. Jest miło. Nie ma co! 
Dochodzimy w końcu do nadbrzeża. Jesteśmy zauroczeni miastem. Jest niesamowicie – mimo brzydkiej, jesiennej pogody.

 

 
 
Idziemy również na ulicę Mariacką, kupić pamiątkowy magnes, który będziemy mogli przyczepić na lodówce do naszej kolekcji. Nie znam Gdańska, ale Mariacką pamiętam najlepiej i jest ona dla mnie ważnym symbolem miasta. Dodatkowo zauważam teraz na niej dużo rzygaczy, które jakoś wcześniej umknęły mojej uwadze. Ciekawe jest to, że o ile przywykłem do widoku rzygaczy gdzieś wysoko pod sklepieniami dachów, tak na Mariackiej potwory przypominające smoki, ryby czy krokodyle leżą sobie na przedprożach kamienic.

 

 
Połaziliśmy po Starym Mieście, zagrzaliśmy się w knajpce więc pora zmienić destynację. Jedziemy do Sopotu na kolejny spacer wzdłuż morza i na smażoną rybę, która chodzi za nami od pierwszego dnia pobytu nad morzem.
W Sopocie dołącza do nas Paweł i całą ekipą idziemy do Baru Przystań na obiad. Za mną chodziła flądra, która była w każdej mijanej smażalni, a nie było jej w Barze Przystań. Nic to, bo zjedliśmy po fenomenalnym pieczonym dorszu. Wiemy już, że będąc kolejnym razem w Trójmieście przyjdziemy na rybę do tego baru. Ponoć w sezonie są tłumy, wielkie kolejki i w ogóle trzeba być na maxa zdeterminowanym. Na dowód tego knajpa podczas naszej wizyty była zapełniona w 70%.
Aaa… no i mają takie fajne stoliki z wieeelką mapą świata.

 

Za zdjęcia bardzo dziękujemy ajfonowi i jego właścicielce 🙂

Tags from the story
,
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.