Każdego dnia Zoja budzi się przed godziną 6, nie oszczędza nas nawet w weekend, więc dziś jak zwykle przy sobocie życie rodzinne od 6 kwitło. Po porannej toalecie przychodzi czas na zojkowe śniadanie, które je w naszym towarzystwie, podczas gdy my leżąc jeszcze w łóżku przeglądamy (lub googlamy) prasę.
Około 8 rano powolny, leniwy poranek mamy już za sobą, przed sobą za to cały dzień do wykorzystania. Zoja nadal nie całkiem zdrowa, więc postawiliśmy na lokalne atrakcje, przecząc tym samym powiedzeniu, jakoby w mieście zimą dzieci się nudzą.
Wycieczkę zaczynamy wysiadając z tramwaju na poznańskiej dzielnicy Jeżyce, znanej choćby w kraju z serii „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz. Klucząc wśród starych kamienic, podziwiając dziewiętnastowieczną architekturę dzielnicy docieramy przed bramy starej, prawie doszczętnie wyburzonej, zajezdni tramwajowej. Stąd jest tylko kilkanaście metrów do Starego ZOO. Ostatni raz byłam tu jako dziecko, miałam może sześć lat, więc postanowiliśmy kontynuować i zwiedzić ZOO z kolejnym pokoleniem.
Od samego wejścia odbywałam podróż sentymentalną. Zojka spała, ale chyba i lepiej, ponieważ dzisiejsze stare ZOO ogrodem zoologicznym właściwie nie jest. Już przed I Wojną Światową było wiadomo, że Stare ZOO ulokowane w centrum Poznania nie ma szans na dlaszy rozwój. Stare budynki stoją puste, w klatkach zamiast dzikich kotów słychać tylko szlest suchych liści, a w Słoniarni pasą się kuce. I to uderzyło mnie najabrdziej, bo Słoniarnia to wyjątkowe miejsce. Przez prawie 50 lat zamieszkiała ją słonica Kinga – przywieziona w 1955 roku z Indochin jako trzyletnie słoniątko. Imię wybrali jej w konkursie sami zwiedzający. Do dziś większość Poznaniaków może pochwalić się czarno-białymi zdjęciami z Kingą. Tylko warany z Komodo cieszą się tu nowym pawlionem. Wszystkie inne zwięrzęta przeniesiono do Nowego ZOO przy poznańskim jeziorze Malta. Obecnie Stare ZOO jest przekształcane w placówkę rekreacyjno-dydaktyczną.
PALMIARNIA POZNAŃSKA
Po wizycie w ZOO postanowiliśmy kontynuować tę podróż w czasie i przespacerowaliśmy się do Palmiarni. Tu również ostatni raz byłam jako dziecko. Nie słyszałam żeby ktoś ze znajomych odwiedzał Palmiarnię, na dodatek widok z zewnątrz szarych i dość zaniedbanych szklarni nie robi dobrego wrażenia. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast pustych, zapomnianych pawlionów zastaliśmy tłum ludzi w środku, kolejkę do szatni i generalnie jeden wielki charmider. Zdecydowana odmiana po zapomnianym ZOO!
Palmiarnia Poznańska to jeden z najstarszych placówek tego typu w Europie. Wybudowana w 1911 roku, zebrała do dziś ponad 17 tysięcy roślin należących do 1100 gatunków. To zielona enklawa służaca nie tylko mieszkańcom Jeżyc, ale właściwie całego miasta. Na samym początku miała tylko ok 2,5 ha, dziś to około 17 ha.
Do Palmiarni można wybrać się z dziećmi w każym wieku, jest ona przystosowana też do zwiedzania z małym dzieckiem – alejki są szerokie i bez problemu można poruszać się nimi wózkiem. W toalecie nie ma niestety przewijaka, ale tę rolę mogą pełnić liczne ławki podczas zwiedzania. W środku, w większości pawilonów, panuje klimat tropikalny. Oprócz zachwycającej roślinności z całego świata można podziwiać różne gatunki żółwi, kolorowe akwaria, a nawet głośną parę wielkich, kolorowych papug. Zojkę zachwycało wszystko do tego stopnia, że nie byliśmy jej w stanie zatrzymać w wózku. Jak na małą podróżniczkę eksplorowała!
Jeśli nie możesz wybrać się osobiście zachęcamy do interaktywnego zwiedzania Palmiarni:
http://www.palmiarnia.poznan.pl/pl/zwiedzanie.
Ceny biletów wstępu to 7 zł za bilet normalny, 5 zł za bilet ulgowy, a dzieci do lat 3 mają wejście bezpłatne.