W drodze na Potrójną z dzieckiem w nosidle

4 listopada 2014

Gdzie: Beskid Mały
Długość trasy: 11 km
Czas przejścia: 4:00 h

Siedemnasty dzień podróży. Można powiedzieć: „dzień jak co dzień”, ale jak za chwilę się okaże nie do końca. Plan znowu prosty, mało skomplikowany, uwzględniający zagrożenia obiektywne. Wstajemy rano i jedziemy zdobywać kolejny, dawno już upragniony szczyt – Babią Górę. Dla mnie to Królowa Polskich Gór. Nie mamy w kraju bardziej dostojnej, majestatycznej i alpejskiej góry. Zimą wrażenia jakich się na niej doznaje zapierają dech w piersiach. Do tego ten widok… od Tatr Bielskich przez Wysokie aż do Zachodnich. Nie mamy w Polsce góry, która oferowałaby szerszą panoramę Tatr.

KAPRYŚNA KRÓLOWA

Ruszamy przed poranną drzemką Zoi, nie ma co zwlekać bo mamy już jesień i dzień jest coraz krótszy, a każda godzina na wagę złota. Zwłaszcza, że Babia Góra miewa różne humory – jak przystało na Królową. Droga mija nam dosyć szybko. Przypominamy sobie jak to jest podróżować bez nawigacji, na dodatek do dyspozycji mamy starą mapę Polski z 2003r., no a na niej różne dziwne drogi i takie tam hece. Wiemy też, że nie chcemy jeździć drogami głównymi bo nie po to mamy taki samochód, żeby stać w korkach. Im bliżej Babiej, tym mocniej wieje. Nie poddajemy się mimo to i dojeżdżamy do Zawoi. Tam zatrzymujemy się i wychodzę z auta, żeby na własnej skórze poczuć to co czują korony drzew…. a mają co czuć. Bez wahania podejmuję decyzję o odwrocie. Będąc tylko we dwójkę zaliczylibyśmy super przygodę (jak to na Babiej), jednak Wrzaskun nie dałby rady – to pewne. Stoimy tak chwilę na poboczu i przeglądamy mapy. Co robić? Gdzie jechać? Jak wieje tutaj, to pewnie wszędzie wieje. Jest niedaleko jakaś chata – Zygmuntówka, może ją sprawdzić? Da się do niej dojechać samochodem. Ale jakoś tak blisko od nas, o chciałoby się trochę więcej przygody zaznać… 
 

IDZIEMY NA POTRÓJNĄ!

 
Podejmuję decyzję. Jedziemy w Beskid Mały – na Potrójną! A co?! Miejsce dla mnie kultowe, przeżyłem tam nie jedną ważną chwilę w życiu. Czas przedstawić to miejsce moim dziewczynom. Z Zawoi do Kocierza mamy niespełna 30 km, więc ruszamy. Droga jest malownicza, więc jedzie się naprawdę przyjemnie. Po ok 40 min docieramy do Przełęczy Kocierskiej znajdującej się na wysokości 718 m n.p.m. Parkujemy na parkingu przy karczmie i idziemy nakarmić i przewinąć Zojkę. 
 
 
O tej godzinie, w środku tygodnia karczma jest wyjątkowo pusta. Kto był, ten wie co tam się dzieje w „sezonie”. Mimo wczesnej godziny zamawiamy zupę oraz lokalne piwo Brackie – lane i po posiłku ruszamy w drogę. 

 

 
Idziemy szlakiem czerwonym – Głównym Szlakiem Beskidzkim, więc idzie się przyjemnie mimo wiejącego wiatru. Droga jest szeroka i co jakiś czas pojawiają się przeszkody terenowe w formie zapadlisk rozjeżdżonych przez samochody terenowe. Te miejsca są odkąd pamiętam, więc ludzie wytyczyli już ścieżki je obchodzące  – przykre to…

 

 
 
Zojka kima w nosidle a my zaczynamy pędzić coraz szybciej, bo wieje, bo przecież szybciej się ściemnia, bo jeszcze musimy dotrzeć do Pcimia…
Tym razem zgodnie ze wskazaniami znaków na szlaku docieramy na szczyt Czarny Groń – zwany potocznie Potrójną (przez Anulę „Trójkątną”).

 

 

Stromym zejściem w dół po jakiś 20 min dochodzimy do chatki. Dawno tu nie byłem… Nie pamiętam kiedy był ostatni raz….może 4 lata temu, może mniej… Wydaje mi się, że obejście jest jakoś bardziej zaniedbane, że nie ma tego klimatu jaki był kiedyś…panuje jakiś taki bałagan…jakoś tak niefajnie. Może to pogoda, pora roku…(?)

 

 

 
Chatka jest zamknięta. Nie ma chatkowego. Może to i lepiej, bo odkąd odszedł z chatki Tadek, to straciła ona już swój urok. Później było tylko gorzej… Mimo wszystko rozsiadamy się na zewnątrz z kanapkami i gorącą herbatą. 
 

 

 

 
Pogoda nas nie rozpieszcza, mieliśmy plan, żeby się zagrzać i w chatce przewinąć Zojkę. Szybko więc zbieramy się do odwrotu. Im bliżej auta jesteśmy, tym mocniej wieje. W głowie mam jedną myśl: „jak to dobrze, że nie poszliśmy na Babią”. Wieczorem, kiedy jedziemy do Pcimia, mówią w radio o wietrze, który w górach przekracza 100 km/h. Na drugi dzień w telewizji widzimy zniszczenia, jakich dokonał halny w Zakopanym. Nie było szans, żeby ten wiatr nie dotarł do Królowej Gór Polskich – to była dobra decyzja, żeby zmienić plany.
  • Śledź nas na Facebooku

  • Instagram

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.